„Czy ta gra mi pójdzie ?”

wing-commander

Pojawienie się gry „Wing Commander” było sporym skokiem technologicznym w temacie PCtowego grania. Opasły w 25 megabajtów tytuł budził przerażenie posiadaczy maszyn z procesorem AT, którzy nie byli w stanie zobaczyć pełnego graficznego przepychu. Dopiero przesiadka na model 386 pozwalała rozwinąć grze skrzydła. Dodatkowo w polskiej prasie (TS) podkreślano opcje większej instalacji z „digitalizowana mową”. Grać chcieli więc wszyscy, a okazję mieli nieliczni. Następny w kolejce postępu był „Strike Commander” – symulator lotu o takich wymaganiach ze żaden ze znanych mi wtedy osiedlowych PCtow był w stanie go uciągnąć. Trzeba było czekać aż ojciec któregoś z kolegów rozbuduje „komputer do pracy” w procesor 486 do zadań specjalnych ( czyli po naszemu do najbardziej wymagających gier ). Kiedy sam wreszcie doczekałem się potężnego komputera z Pentium 133 na pokładzie to kupiłem oryginał na CD (!) który był rozbudowany o dodatkowe intro i czytane dialogi. Miód