Jak zostałem Atarowcem – część 4

atari-blog

Dzień 705 – sąsiad z piętra niżej dostaje stację dysków LDW 2000. Zero męczenia się z długim wczytywaniem i ten powiew nowoczesności. Przeglądając dyskietki znajduję zupełnie nieznane mi tytuły ( Ultima, Questron ) i kumple tłumaczy, że to niesamowicie skomplikowane tytuły z gatunku przygodowo-fantastyczne-eksploratacyjne w które gra się latami (!). Przez kolejne tygodnie próbuję znaleźć sposób na przegranie tych gier do wersji kasetowej. Bezskutecznie.

Dzień 833 – z niepokojem zauważam, że w Bajtku większość opisywanych gier dostępna jest na wszystkie 8-bitowce oprócz Atari, a na liście przebojów królują tytuły o których mogę tylko pomarzyć. Chodzę więc na sępa do kolegów i tam pogrywam w Robocopa, Operation Wolf i Renegade.

Dzień 910 – montuję „turbo” do magnetofonu i świat od razu staje się lepszy. Gry wczytują się błyskawicznie, nawet nie zdążę rozsiąść się na toalecie nie mówiąc o zjedzeniu obiadu, a już mogę oddać się zabawie.

Dzień 1082 – niektórzy na osiedlu mówią, że Atari jest martwe i z gier nic nowego już nie wyjdzie. Jakby na przekór ogrywam stare tytuły próbując po raz n-ty przejść Draconusa. Tymczasem sytuacje ratują polscy programiści którzy dają atarynce drugie życie. Fred, Misja, Robbo są kapitalne i znowu zagrywam się godzinami.

Dzień 1240 – jadę na giełdę wymienić filmy na VHS. Przypadkiem trafiam na handlarza z tytułami na Atari. Widzę, że na jednej składance ma Spy vs Spy 4. Oczy wychodzą mi z orbit – to wyszło ??? Pirat zachwala mi grę i żebym brał bo będzie super zabawa. Oczywiście kupuję i w domu okazuje się, że nic się nie wczytuje. Sprawdzam też u kolegi i wychodzi na to, że taśma jest pusta. Za tydzień jadę zrobić zadymę na giełdę, ale po facecie nie ma ani śladu. Ehhh… Zawiedzione nadzieje