Świętowanie z Red Alert

C&C: Red Alert ukazał się w listopadzie ‘96 roku, do Polski trafił w pudełkowym wydaniu w okolicach wakacji ’97, a na moim dysku wylądował w jakiś rok po premierze. Tak wiec trochę się wyczekałem, ale warto było kupić oryginał ( wtedy przynajmniej jeden na rok ) w pełnej wersji bez powycinanych filmików i muzyki jak w typowym giełdowym RIP-ie 😉 W pudełku czekały na mnie dwie płyty – jedna z kampanią Aliantów, druga z misjami Sowietów. Obydwie kampanie rozegrałem w ekspresowym tempie, a potem raz jeszcze od początku nie nudząc się ani przez moment bo Red Alert był kapitalny. I pewnie na Święta podszedłbym do niej trzeci raz, ale wypadało pobawić się grą w inny sposób więc padło na multiplayer po kablu na dwa komputery. Jeden kolega PC-towiec był chętny, a że mieliśmy wolne od szkoły przed Świętami to umówiliśmy się, że zabiorę swój sprzęt do niego i tam będziemy przez cały dzień ogrywać kolejne mecze. Optymistycznie założyliśmy, że przeniesienie na piechotę blaszaka, monitora CRT, kabli itp. kilka ulic dalej nie będzie problemem. Niby grudzień, ale zapowiadało się ciepło, pluchy nie ma to pewnie szybko się uporamy. Skończyło się tak, że trasa niecałego kilometra, którą normalnie robiło się w kwadrans zajęła jakąś godzinę. Ciężar sprzętu dał o sobie znać, w dodatku obudowy wrzynały się w palce, w połowie drogi byliśmy cali mokrzy, przyroda upomniała się o swoje, wiatr pizgał w uszy więc cały plan wisiał na włosku. Na szczęście jakoś dotarliśmy na miejsce, połączyliśmy PC-ty i ruszyło od kopa! Tak przy okazji to mieliśmy takie ciśnienie na granie, że chociaż powinniśmy poczekać aż mój sprzęt po „wycieczce” złapie temperaturę pokojową to przepisowe pół godziny skróciliśmy do 10 minut. Ot młodzieńcza porywczość! Dalej było już tylko granie do upadłego – planowanie rozbudowy bazy, polowanie na żniwiarki, czołgi rozjeżdżające piechotę, zmasowane naloty na instalacje przeciwnika. Totalna demolka 🙂 To chyba moje pierwsze moje doświadczenie w rozgrywce w strategię po kablu. A do domu ze sprzętem wróciłem już jak trzeba – taksówką 😉