Super Gwiezdne Wojny

Jeśli by spojrzeć na poziom frustracji jakie może zaoferować gra to Super Star Wars ze SNESa plasuje się na szczycie takiej listy. Ten tytuł, a w zasadzie cała trylogia należą do gier, które jednocześnie kocham i nienawidzę. Przekombinowane, trudne i niewybaczające błędów, w skrócie koszmar gracza Gdyby dotyczyło to innych produkcji pewnie nie zainteresowałbym się nimi na dłużej. Tymczasem tutaj raz, że miałem do czynienia z Gwiezdnymi Wojnami, a dwa wszystkie części SSW miały w sobie to coś z powodu czego człowiek nie chciał oderwać się od ekranu. Ich siłą napędową była różnorodność. Odwzorowano wszystkie ważne sceny z filmu wiele z nich interpretując w dość ciekawy sposób. Wszystko zmieniało się jak w kalejdoskopie – w jednej chwili wspinałem się Lukem na wielki pojazd handlarzy droidów na planecie Tatooine, żeby za moment pędzić śmigaczem po pustyni w kierunku Mos Eisley, a jeszcze później wskoczyć w futro Chewiego i strzelać z laserowej kuszy do szturmowców. Intensywność wrażeń na piątkę. Pozostałe dwie części trylogii opierały się na podobnym schemacie czyli dużo biegania i  strzelania poprzeplatanego sekcjami za sterami różnych pojazdów. Szczególnie dobrze wypadło Super Empire Strikes Back ze swoim kapitalnie przygotowanym etapie rozgrywającym się na Hoth. Pilotowanie Snowspeedera podczas obrony bazy przed nacierającymi siłami Imperium pokazane w ujęciu 2,5D ( SNESowy tryb Mode 7 ) to klasa sama w sobie. Prawdziwa 16-bitowa perełka