Z pamiętnika Atarowca

Z pamiętnika Atarowca, wersja uzupełniona i rozszerzona

Styczeń 1987

Rodzice podejmują poważną niezwykle ważną decyzję – niebawem kupujemy komputer! Wręcz eksploduję z radości chociaż nie mam pojęcia co to będzie za model, zresztą nie znam się na tym. Widziałem kilka razy takie małe czarne pudełko z tęczowym logo u znajomego taty i nawet mogłem na nim pograć. Bieganie śmiesznym chłopkiem po labiryncie czy strzelanie gwiezdnym myśliwcem do kosmitów było najlepszą formą zabawy jaką mogłem sobie wyobrazić. Tylko ten wujek wciąż prosił mnie żebym tak mocno nie wciskał klawiszy bo podobno łatwo od tego zepsuć cały komputer.

Marzec 1987

Idziemy do Pewexu! To tam w oazie wszelkich zachodnich dóbr na niewielkim stoisku z elektroniką wśród obiektów największego pożądania w postaci kolorowych telewizorów i magnetowidów czeka na mnie wyczekiwany sprzęt. Piękne Atari 800XL w zestawie z magnetofonem i aż dwoma joystickami. Koledzy zzielenieją z zazdrości. Wpatruje się w mały kolorowy telewizor na którym sprzedawca pokazuje nam sposób obsługi komputera wgrywając z kasety grę Pitfall. Tata skrzętnie notuje co robić po kolei, a ja nie mogę oderwać wzroku od tych kilku pikseli na krzyż. Zapamiętuję tylko, że podobno magnetofon to najczulszy element zestawu i wszyscy mamy być absolutnie cicho podczas wczytywania taśmy.

 

Maj 1987

Mam dwie kasety z tytułami, które ogrywam w każdej wolnej chwili. Przemierzam grobowce w Montezuma’s Revenge, zaliczam kolejne „mosty” w River Raid, a Bruce Lee przechodzę razem z rodzicami gdzie ubezpieczamy się wzajemnie od ataków czarnego ninja. Mój nowy nabytek wzbudza niemałą sensację na osiedlu i kumple wręcz pielgrzymują do naszego mieszkania żeby zobaczyć to technologiczne cudo. Te spotkania to niesamowita wrzawa, joysticki przechodzą z rąk do rąk, każdy celebruje swoje 5 minut przed ekranem. Spokój jest tylko podczas wgrywania z magnetofonu bo inaczej cały proces kończy się komunikatem błędu i całą żmudną procedurę trzeba zaczynać od początku. Mama jest trochę zła, że przez tyle czasu okupujemy duży pokój gdzie jest telewizor i ciągle przegania nas na podwórko.

 

Sierpień 1987

Pod koniec wakacji raz pierwszy jadę na giełdę komputerową. Ależ to jest niesamowite miejsce, w życiu nie widziałem takiej ilości sprzętu na raz – nieznane mi komputery, monitory z odpalonymi grami, fachowa literatura w postaci książek i instrukcje pozwalające rozgryźć najtrudniejsze gry. Najważniejsze jest to, że sprzedawcy mają stoły uginające się od kasetowych składanek oprogramowania. Wybór jest przeogromny, długo się zastanawiam żeby w końcu wybrać zestawy podpisane „Labiryntowe” i „Wyścigi” gdzie łącznie jest jakieś 15 gier, które starczą mi na najbliższe tygodnie. Nawet nie mam pojęcia czy to nowości czy starocie, takie sformułowania jeszcze nie istnieją w mojej świadomości. Po prostu ważny jest każdy nieodkryty wcześniej tytuł, każdy dreszcz emocji kiedy pierwszy raz widzę komunikat „Press Fire to Start”.

 

Listopad 1987

Dzieje się dużo dobrego. Poznaję dwóch kumpli także posiadaczy Atari więc mam nowe źródło gier na wymianę. Kupuję też swój pierwszy numer Bajtka gdzie od zaraz najważniejszym działem staje się dla mnie „Co jest grane?”. To wprawdzie tylko cztery strony, ale przecież najważniejsze dla każdego szanującego się gracza. Jest więc duża mapa z opisem, dwie prezentacje gier, ale niestety tym razem żadne z nich nie są dostępne na mój komputer. A szkoda bo „Cobra Stallone” brzmi znajomo, to chyba tytuł na podstawie tego filmu, który tata tak namiętnie ogląda na naszym video. Sprawdzam oczywiście listę przebojów żeby wiedzieć co kupić podczas wizyty na giełdzie.

 

CDN…