Kup pan Atari!

(Original Caption) 5/27/1983-Sunnyvale, CA- This year should tell if video game giant Atari Inc. can demonstrate the ability of an industry leader gone sluggish from its own sucess to stay in a race full of vigorous new compitition,market researchers say.Atari remains the video game leader,and with annual income estimated as high as $2 billion,has,since the first of the year,announced layoffs of nearly 2,000 employees in the United States and analysts expect more layofs in 1984.Shown in the Atari computer s

Market z elektroniką w USA gdzieś na początku lat 80-tych zdominowany przez produkty Atari. Na pierwszym planie pręży się konsola A5200 czyli następca Atari VCS (2600). Sprzęt nigdy niż zdobył takiej popularności jak jego poprzednik, musiał ostro walczyć z konkurencją w postaci Colecovision i nawet nie zdążył trafić oficjalnie do Europy bo zatrzymał go kryzys branży elektronicznej rozrywki w 1983 roku. Swoje dołożyli włodarze firmy, którzy zwyczajnie olali swoje dziecko. W tle na półkach rozpychają się modele Atari 400 i 800 (jeszcze nie XL!) oraz peryferia w postaci stacji dysków czy drukarek. Ciekawe, że magnetofon w USA nigdy nie stał się podstawowym nośnikiem danych jak to miało miejsce w Europie, a już w szczególności w Polsce. Cena grała tu niebagatelną rolę. W końcu nas ledwo było stać na sam komputer, a co dopiero stację kosztującą tyle samo co 8-bitowiec

Atari Power!

W czasach konsoli Atari VCS gry ze względu na ograniczenia sprzętowe nie miały szans pokazać pazura takiego jak ich kuzyni z salonów arcade. Grafika była skromna, a dźwięk marnie popiskiwał. Za to okładki kartridży ze swoimi klimatycznymi grafikami na froncie rozpalały wyobraźnię, obiecując niesamowite wrażenia przed własnym telewizorem. Statki kosmiczne prujące z działek laserowych, fale nadlatujących obcych o kształtach mechanicznych insektów, wyścigówki pędzące na wirażach zakrętów albo żołnierze w futurystycznych skafandrach szturmujący wrogą bazę. Każdy z takich obrazków potrafił dopowiedzieć całą historię rozgrywki kiedy po ekranie goniło te kilka pikseli na krzyż

F-29

Retaliator – kiedyś „symulator”, dzisiaj nazwalibyśmy go lotniczą strzelanką w klimacie Ace Combat. Ale ponieważ na ekranie był widoczny kokpit, za kabiną rozpościerał się wektorowy świat,  sterowanie wymagało opanowania klawiszy kontrolnych, a powrót z misji często kończył się rozbiciem samolotu przy podejściu do lądowania to wówczas można było takiej grze przykleić dumną naklejkę Symulator.

Retaliator sadzał nas w kokpicie prototypowych F-22 oraz F-29 z odwróconym układem skrzydeł i pozwalał powalczyć nad min. Bliskim Schodem albo Europą Środkową. W rozkładzie misji same klasyki: zniszcz zgrupowanie czołgów, zbombarduj pas startowy, przechwyć nadlatujących bandytów. Oj, trochę godzin się tam wylatało.

Do kosza

Komputerowa piłka nożna zawsze miała u mnie pierwszeństwo w porównaniu z choćby koszykówką. Paradoksalnie w życiu z rzucaniem do kosza szło mi dużo lepiej niż z harataniem w gałę. Ale przed ekranem wolałem pobiegać po zielonej murawie. Czasem robiłem jednak wyjątki tak jak w przypadku znakomitego Nba Jam. To była koszykówka z mocnym arcadowym sznytem. Żadne tam taktyczne planowanie i rozgrywka całą drużyną. Szybkie mecze 2 na 2 pełne błyskawicznych akcji, rzucania do kosza z połowy boiska, efektownych wsadów i wyskoków zawodników na kilka metrów do góry z płonącą piłką w łapie. W zasadzie na tej grze zakończyłem swoją przygodę z koszykówką tą prawdziwą i wirtualną. Później jeszcze kilka partyjek w Nba Live na Playstation i to by było na tyle.

(Untitled)

Pierwszy odcinek w 2023 to nasze podsumowanie minionego roku w kontekście Loadingu oraz popkultury z nutą nostalgii: gier, filmów i seriali, sprzętów retro, książek i czasopism

Centrum rozrywki

Domowe centrum rozrywki w sam raz pod idealny piątkowy wieczór dla nerda 😉 Najpierw seans z jakimś porządnym akcyjniakiem, a zaraz potem zabawa na najlepszej konsoli świata. Tyle, że u mnie zamiast tej kolekcji oryginalnych gier leżałyby pewnie lewe tłoki, a kasety zawierałyby nagrania filmów z telewizji albo coś przyniesionego z wymiany z giełdy. Jak się spojrzy na ten „mebel to trochę zajeżdża tu plastikiem, ale gdybym wtedy miału siebie takie coś w pokoju to na pewno bym nie narzekał.

Uridium

Na strzelanki chodziło się do salonu gier. Tam zawsze było kolorowo, szybko i efektownie. W końcu maszyny arcade miały przeważnie dużo mocniejsze bebechy niż typowy 8-bitowy komputer. Ale domowe sprzęty maiły też swoje mocne tytuły i niejeden kosmiczny shooter dostarczał mnóstwa emocji. URIDIUM w wersji na C64 zrywało kask popylając w 50 klatkach animacji/sek. Lawirowanie statkiem między nadlatującymi falami nieprzyjaciół wymagało niezwykłej precyzji i anielskiej cierpliwości kiedy licznik pozostałych „żyć” kurczył się w zastraszającym tempie. W Bajtku wydrukowali nawet mapę do gry, trochę na wyrost bo kto by tam patrzył na układ poziomu siejąc pożogę w jednostkach wroga?  W domu nie trzeba było dorzucać żetonów do paszczy automatu więc zabawa mogła trwać bez końca. No, przynajmniej do momentu kiedy mama nie kazała wyłączyć tego cholernego komputera!

Wolf w Ucieczce na Atenę

Filmu wojennego „Ucieczka na Atenę” nie widziałem grubo ponad 20 lat. Ostatnio miałem okazję oglądać powtórkę i zupełnie zapomniałem, że końcówka zalatuje tam Wolfensteinem. Szkopy ubrane w futurystyczne mundury i hełmy z odblaskowymi wizjerami. Do tego cudowna broń w postaci pocisku wyglądającego jak młodszy kuzyn V2 i wszystko to w obowiązkowym czarnym kolorze. A za Blazkowicza robił Telly Savalas ze swoją ekipą.