Amigowy Mortal (drugi)

Z Mortal Kombat 2 spotkałem się po raz pierwszy w dość ciekawych dla mnie okolicznościach. Gra wyszła pod koniec 94 roku w wersji na Amigę. Akurat w dniu kiedy odbieraliśmy z tatą naszego pierwszego PCta (na bogato z 486DX2 na pokładzie) w sklepie sprzedawca miał ją zapuszczoną na zapleczu gdzie nagrywał klientom soft „spod lady” (wiadomo, ustawa o prawie autorskim już działała). To była wówczas super gorąca nowość, która dopiero miała się rozpowszechnić na mieście. W dodatku póki co dostępna była tylko na Amigach. Jako świeżo upieczony PCtowiec mogłem sobie tylko popatrzeć. Ale w sumie nie było na co. Mortal na Amigę to był słaby kawałek kodu. Kiepska ziarnista grafika z małą liczbą kolorów, poprzycinana animacja, małe sylwetki postaci (w stosunku do oryginału na automatach) i te cholerne loadingi. Żonglowanie dyskietkami żeby obejrzeć sekwencję Fatality? W trakcie walki? Ewidentnie była to konwersja zrobiona na siłę. A w Secret Service dali jej 100% za miodność. Owszem dało się grać, ale oczekiwania były wyższe.  Inne platformy poradziły sobie z tą grą lepiej. Wystarczyło poczekać kilka tygodni i na blaszaku mogłem łamać kręgosłupy w 256 kolorach i w dynamicznej rozgrywce. PCty to nie była naturalna platforma pod bijatyki, ale MK2 poradził sobie tam  znakomicie.

Giełda

Jak niedziela to giełda komputerowa. Labirynt stolików z kasetowymi składankami, dyskietki z tytułami wypisanymi flamastrem, porozwieszane plansze z napisami „Nowości!”, sprzęt komputerowy kupowany „do nauki”, katalogi z tytułami do nagrania przyciągające uwagę powycinanymi kolorowymi reklamami z zachodnich pism i treściwymi opisami „idziesz i strzelasz, ładna grafika”. A to wszystko w oparach tytoniowego dymu i powietrzem przesiąkniętym zapachem kiełbasek z grilla. Kilka zdjęć niczym tysiąc słów. Fotografie ze strony Polskiej Agencji Prasowej.

[Czytaj dalej…]

Predek

Predator. Boski film i średnia gra. Klasycznie biegniemy w prawą stronę ekranu i opróżniamy magazynek w kierunku nadbiegających partyzantów. W tym kawałku banalnego kodu znalazły się jednak dwie interesujące rzeczy. Podczas szaleńczego biegu Arnoldem przez dżunglę co jakiś czas ekran zmienia kolor przestawiając się niejako na widok z oczu Predatora. Pojawia się charakterystyczny trójkątny celownik, któremu musimy jak najszybciej uciec żeby uniknąć odstrzelenia głowy. Druga sprawa to kontrowersyjne elementy w grafice czyli nagie i zakrwawione ludzkie zwłoki zwisające z drzew. Dzisiaj te kilka pixeli golizny zapewne nie robi wrażenia, ale w 1988 roku mogło to wzbudzać jakieś negatywne emocje. Ah te „brutalne gry”

Wiwat Sikret!

Równo 30 lat temu pojawił się pierwszy numer Secret Service od początku nastawiony na profesjonalny layout i dobre teksty. Czasopismo które wychowało kolejne pokolenie graczy serwując kultowe rubryki jak KGB, Supery i Kombat Korner łącznie ze zdjęciami Gulasha rozbijającego głową bryłę lodu. Recenzje i opisy czytałem od deski do deski chłonąc dosłownie każdą stronę. „Sikret” jako pierwszy zaczął pisać o konsolach nowej generacji – Playstation i Saturnie wrzucając przy tym soczyste obrazki z gier po których mój PC-towy świat zaczął wyglądać biednie. Dla mnie było to obowiązkowe czasopismo  (do spółki z Top Secret) i co miesiąc wykonywałem rajdy na okoliczne kioski zamęczając pracujące tam panie „czy przypadkiem już nie dowieźli ?”

Defender w pościeli

Scena pościelówa w amigowym Defender of The Crown. Wprawdzie nic konkretnego tam nie było widać, ale odpowiednio dobrane kadry i krótkie animacje obściskującej się pary działały na nasze nastoletnie wyobraźnie. Zresztą cała gra stała kapitalną oprawą i nie bez przyczyny mówiono o niej, że bierzemy udział w interaktywnym filmie. To była i zaleta (bo nie mogliśmy się napatrzeć na te graficzne cuda na ekranie) i wadą (bo właściwą rozgrywkę mocno okrojono do kilku krótkich etapów). Dla mnie produkcja bardzo ważna pod względem sentymentalnym – to była pierwsza (albo druga) gra (obok Operation Wolf) jaką odpaliłem na swojej nowiuteńkiej Amidze 500 gdzieś w czerwcu 91 roku.

Hero Quest

W tym odcinku Loading opowiadam o starej dobrej planszówce Hero Quest w jej współczesnej reedycji, a także o komputerowej adaptacji, która zawitała na 8/16-bitowce.  W programie nostalgicznej wycieczki: zwiedzanie lochów, rąbanie potworów, woń plastikowych figurek,  oryginalne wydanie gry na ZX Spectrum i wspomnienie o poszukiwaniu instrukcji pozwalającej zrozumieć o co w tej rozgrywce chodzi?

Hero Quest

W świeżym odcinku Loading opowiadam o starej dobrej planszówce Hero Quest w jej współczesnej reedycji, a także o komputerowej adaptacji, która zawitała na 8/16-bitowce.  W programie nostalgicznej wycieczki: zwiedzanie lochów, rąbanie potworów, woń plastikowych figurek,  oryginalne wydanie gry na ZX Spectrum i wspomnienie o poszukiwaniu instrukcji pozwalającej zrozumieć o co w tej rozgrywce chodzi?

Karate kopane

„Szlak grzmiącej pięści” albo „Droga wybuchowej pięści”. Pod takimi nazwami można było dostać na giełdzie bijatykę „Way of the exploding fist” na C64 albo ZXa. W końcu dobry tytuł to podstawa. Od razu uruchamiały się pokłady wyobraźni budujące w głowie skojarzenia z dopiero co obejrzanym kinem kopanym na video. Jeśli dodatkowo sprzedawca opisywał ją jako najlepszy komputerowy turniej karate w którym jesteś jak Bruce Lee to nie trzeba było więcej zachęty żeby go nagrać

Fliperowe marzenie

Przez całą dekadę lat 80-tych komputerowe pinballe nie miały okazji pokazać pazura i tym samym dać namiastki prawdziwego stołu we własnym domu. Rewolucja nadeszła w 1992 roku kiedy na Amigę wjechał Pinball Dreams z nie jednym, ale od razu czterema tematycznymi stołami. Ta produkcja stała się opus magnum tego gatunku – kolorowa, dynamiczna, z dobrze rozwiązanymi elementami i przede wszystkim fizyką. Oddzieliła grubą krechą to co było wcześniej i wyznaczyła kierunek dla przyszłych komputerowych pinballi. Po latach nie straciła na atrakcyjności i nadal spokojnie można rozegrać sobie partyjkę albo dwie, wpadając nawet w syndrom jeszcze jednej rundy.