Klub komputerowy – taki przybytek został kiedyś otwarty na moim osiedlu. Zajęcia miały odbywać się w domu kultury mieszczącym się w zabytkowym dworku co tylko podnosiło rangę inicjatywy. W zamyśle klub miał dokształcać młodzież w zakresie informatyki, a konkretnie programowania. Moi rodzice mieli dosyć tego, że używam komputera tylko do mordowania tysięcy obcych najeźdźców, więc posłali mnie na pierwsze zajęcia. Szczerze mówiąc byłem tym nawet zainteresowany bo zawsze była tojakaś szansa żeby poznać nowych kumpli do wymiany kaset. Pamiętam, że na miejscu okazało się że zajęcia prowadzi typowy Janusz informatyki. Na komputerach znał się gorzej niż uczestnicy zajęć, szukał liter na klawiaturze i zupełnie nie umiał tłumaczyć podstaw programowania. Na całe szczęście szybko okazał się równym gościem bo pozwalał nam uruchamiać gry.
Najpierw stopniowo połowę zajęć coś tam próbowaliśmy załapać z języka programowania, a drugą część spędzaliśmy na szarpaniu w kolejne tytuły. Po trzecich zajęciach w zasadzie nikt już nie udawał, że interesuje go kurs assemblera tylko od razu zabieraliśmy się za granie. Sielanka w klubie skończyła się po kilku tygodniach bo pewnego razu przyszedł jeden rodzic i zrobił awanturę, że co za pierdoły się tutaj wyczynia. Na następne zajęcia już nie poszedłem, a chwile później klub rozwiązano. Na szczęście nowe znajomości z kumplami graczami przetrwały znacznie dłużej.