Moje pierwsze spotkanie ze światem Krynnu nie było specjalnie udane. Ktoś znajomy pożyczył mi amigową dyskietkę z grą Heroes of the Lance opisując ją jako ciekawą adaptację książek z serii Kroniki Smoczej Lancy. Powieści duetu Margaret Weis i Tracy Hickman miałem akurat na tapecie więc liczyłem na dobrą zabawę, ale niestety srogo się rozczarowałem.
Trafiłem na marną zręcznościówkę z nieudolnie wplecionymi elementami RPG więc po tym koszmarku odpuściłem sobie sprawdzanie ewentualnych produkcji powiązanych z Dragonlance skupiając się na Zapomnianych Krainach. I to był błąd ponieważ gdzieś obok przeszła mi koło nosa trylogia Krynn należąca do serii Gold Box. Dopiero w połowie lat 90-tych zasiadłem do pierwszego rozdziału czyli Champions of Krynn, co nie było łatwe ponieważ gra pod względem oprawy zestarzała się okropnie. Z epoki 256 kolorów musiałem cofnąć się do standardu EGA z muzyką… o przepraszam, z popiskiwaniem z bzyczka. Na szczęście czekały na mnie fabularne atrakcje podczas zwiedzania fantastycznego świata magii i miecza. Przede wszystkim była to kontynuacja wydarzeń opisanych we wspomnianych książkach kiedy to Wojna o Lancę dobiegła końca, ale zło nie opuściło zniszczonej wojną krainy. Ileż to było emocji podczas odkrywania nowych miejsc, żalu za straconymi postaciami i dumy kiedy ukończyłem wielką wyprawę. Autentycznie czułem, że moje poczynania piszą kolejny rozdział historii, a nawet trzy ponieważ swoją drużynę mogłem przenieść do dwóch kolejnych części serii. Dobry choć niezbyt urodziwy klasyk.