Na początku lat 90-tych będąc amigowcem gier miałem pod dostatkiem, a dyskietki musiałem dopychać kolanem w dużym pudełku na flopy. Istny róg obfitości. Ale były też tytuły w które mogli zagrać tylko posiadacze blaszaków. Mimo, że taki PC AT z grafiką EGA i bzyczkiem wzbudzał w moim buntowniczym, nastoletnim umyśle raczej uśmiech politowania to akurat na nim dostępna była gra idealnie trafiająca w moje gusta. Deathtrack wyglądał jak komputerowa wersja Mad Maxa zmieszana z Death Race 2000, które katowałem na VHS. Szalony wyścig bandy świrów walczących na torach o miano największego zadymiarza, który przy okazji będzie miał na tyle szczęścia, że jako jedyny przeżyje rzeź za kółkiem swojego samochodu. A te obowiązkowo obwieszało się zabójczymi pukawkami i grubym pancerzem. Do tak przygotowanego pojazdu wsiadało się w odpowiedniej stylówce czyli z siatkowym podkoszulkiem na ramiączkach, bandaną na czole i fryzem na czeskiego piłkarza. Mocna rzecz!