Privateer robił kiedyś na moim blaszaku za takie Starfield. Oczywiście skala mniejsza, ale ambicje jak na 1993 rok w sam raz. Wówczas był jeszcze Frontier, ale jego ogrom zniechęcał mnie do gry. Zwyczajnie to podróżowanie po galaktyce gdziekolwiek zechce stało się paradoksalnie męczące. Po za tym nie było tam konkretnej fabuły, która dawałaby jakieś poczucie celu. A Privateer został dobrze zbalansowany. Spory kawałek kosmosu zagospodarowano rozsądnie, gdzie wśród zrobionych od pieczątki planet i stacji kosmicznych stworzono mocno indywidualne miejscówki. Do tego w rozgrywkę wrzucono różnorodne zadania pozwalające poczuć się niczym daleki krewny Hana Solo (handel nie do końca legalnym towarem, walki z piratami), pogadanki w barach i przede wszystkim konkretną historię więc grę dało się ukończyć i nawet w nagrodę oprócz uścisku dłoni kumpli obejrzeć krótki outro. Zamiast 125GB danych Starfielda, zaledwie 6 dyskietek HD i lekko ponad 8MB po rozpakowaniu