Godfather na Amigę to była konkretna pułapka. Niby gra na podstawie uznanej filmowej trylogii zapowiadała gęstą mafijną atmosferę zapakowana w wystrzałową oprawę. Przeglądając katalog giełdowego handlarza z powycinanymi stronami z pisma Amiga Action człowiek mógł się zachłysnąć tym przepychem. Brudne ulice Nowego Jorku, neonowy zawrót głowy w Las Vegas i ostre, żywe kolory prosto z Miami. Tyle, że te wizualne fajerwerki dobrze wyglądały na statycznych obrazkach. Sama gra była dość toporna i banalna niczym tytuły sprzed dekady. Sprzedawca oczywiście tego nie mówił tylko zachwalał najlepszą pod słońcem amigową oprawę. Dopiero w domu okazywało się, że ten tytuł na sześciu nagranych dyskietkach to srogi przeciętniak. A przecież można było za to kupić dwie-trzy inne solidne produkcje.