Strike Commander

Pierwszy zakup staroci w tym roku i od razu taki piękny strzał 🙂 Strike Commander (1993) to był mój absolutny PCtowy top gier pod Dos’a. Symulator lotu z fabułą (!) który za sprawą swojej oprawy ustawiał inne podobne produkcje w szeregu. Co tam się wyprawiało na ekranie? Świetne modele samolotów z widocznym podwieszonym uzbrojeniem, teksturowane podłoże oraz obiekty, pióropusze dymu ciągnięte przez wystrzelone pociski i filmowe eksplozje. Przelot nad miastem z siatką ulic i budynków (płaskich jak stół, ale co tam!) wyglądał jak widok za oknem . Wtedy myślałem, że grafika nie może być już lepsza 💪


Do tego dochodziła kapitalna muzyka i gadki pilotów przy zainstalowanym „Speech pack”. Cały ten wizualno-muzyczny przepych wymagał mocarnego sprzętu. Na szczęście mój pierwszy blaszak miał pod maską 486DX2 i 8Mb pamięci więc Strike Commander odpalał się na nim od kopa i chodził płynnie na pełnych detalach.
Oryginalne wydanie to oczywiście klasyczny big-box z ośmioma dyskietkami (po rozpakowaniu całe 35Mb na HDD) i pomysłową instrukcją wydaną w formie miesięcznika dla pilotów. Jako że akcja gry toczyła się w 2011 roku (wówczas odległa przyszłość) to taka data widnieje na okładce. W środku oprócz klawiszologi i poradnika młodego wirtualnego lotnika poczytamy o historii geopolitycznej świata (generalnie każdy leje się z każdym), wywiady z grupami najemnych pilotów albo oferty handlarzy bronią (kup pakiet Sidewinderów to dostaniesz Mavericka gratis). W zestawi dostałem też rozszerzenie do gry w postaci „Tactical Operations” byle tylko przedłużyć fantastyczne wrażenia płynące z rozgrywki. Cud, miód. Mógłbym sobie życzyć jakiegoś współczesnego rimejku tego tytułu