W dobie współczesnych konsol i mocnych PCtów w których oprawa ociera się o fotorealizm a wirtualne światy zachwycają swoim rozmachem z sentymentem wracam do czasów kiedy na rynku królowały proste 8-bitowe komputery. To był okres pionierów elektronicznej rozrywki którzy wyciskali ostatnie soki z Atari czy Commodore, a wszelkie niedoróbki załatwiała nasza wyobraźnia. Jednym z moich ulubionych tytułów tamtej generacji była gra wyścigowa Chase HQ, która początkowo ukazała się na automatach arcade. Maszyna wyposażona była w duży kineskopowy ekran, kierownicę i pedał gazu oraz hamulca. Pod ręką była jeszcze dźwignia zmiany biegów więc całość aż prosiła się o wrzucanie kolejnych monet i grę bez końca. 8-bitowe komputery domowe dostały swoją wersję gry i u schyłku żywota Zx Spectrum mogłem cieszyć się policyjnymi pościgami przed własnym telewizorem. Chase HQ przedstawia historię jak z typowego serialu kryminalnego tamtej epoki. Dwóch gliniarzy – jeden biały w mokasynach, z wąsem i fryzurą z epoki disco, drugi czarnoskóry w eleganckim garniturze. Wszystko wygląda jak kopia Miami Vice. Do kompletu tajniackie Porsche 928, którym nasi bohaterowie gonią gang przemytników po autostradzie. Grało się wspaniale – samochód lawirował po trasie wymijając niedzielnych kierowców w kanciastych sedanach czy tirowców zajeżdżających drogę. Z piskiem opon trzeba było brać ostre zakręty i uważać na remontowane odcinki autostrady. Pościg odbywał się w pięciu kolejnych etapach i w każdym gracz musiał dogonić coraz to lepszy samochód przestępców a następnie uderzając w niego określoną ilość razy doprowadzić do jego zniszczenia
Jako posiadacz komputera z magnetofonem byłem skazany na pewne niedogodności podczas gry. Chase HQ był rozbudowanym tytułem i wczytywał się z taśmy około 5 minut. I to tylko pierwszy etap. Jeżeli dotarło się dalej należało wgrać osobno kolejne fragmenty gry co wiązało się z ponownym oczekiwaniem 2-3 minut. A po przegranej nie było opcji „Restart”, kasetę przewijało się do początku i ponownie wczytywało. To była udręka, ale tak wtedy wyglądał żywot posiadacza magnetofonu. No chyba, że jego rodziców było stać na stację dysków kosztującą półroczną pensję. Wtedy problem znikał.
Gra była wydana na kasecie w gustownym kartonowym opakowaniu i z instrukcją drukowaną na kredowym papierze. Oczywiście mowa o oryginalnej wersji dostępnej na zachodzie. W Polsce przez długi czas nie obowiązywała ustawa o prawie autorskim w związku z czym dostępne były jedynie pirackie wersje nagrywane na przypadkowych nośnikach. Po wielu latach udało mi się kupić własny egzemplarz niejako w hołdzie starym dobrym czasom.