Plakaty

Plakaty z gier. Kiedyś stanowiły istotny element pism komputerowych, przynajmniej tych na zachodzie bo u nas nie było to tak często praktykowane. Grafiki przedstawiające plujące ogniem pojazdy, obwieszonych pukawkami komandosów, roboty z obowiązkowymi działkami laserowymi, wyścigówki lecące bokiem po zakrętach zdobiły ściany w pokojach nastoletnich graczy. Odpowiednia manifestacja swojego hobby. To wieszać? 😉

Ile?!!!

W nowe gry pocinam ostatnio rzadko. Ale jak patrzę co się będzie działo z cenami tytułów na Nintendo Switch 2 to mam ciary. Nawet 90 Euro za nowość to już niebezpieczne zbliżenie się do magicznej, psychologicznej bariery „stówy”. Guybrush miał rację te 35 lat temu mówiąc o tym w zakończeniu Monkey Island. Nawet jeśli nie brał pod uwagę inflacji (wychodzi 48 dolary na dzisiejsze).

Lotus w Joysticku

Telewizyjny Joystick już w swoim czasie był dość siermiężną próba nawiązania do podobnych zachodnich programów. Odchodziły tam przeciwne akcje w stylu „zawodnik w zasadzie pierwszy raz gra na komputerze” co skutkowało kręceniem się bez celu po ekranie albo konkurencja w typowym symulatorze lotu, gatunku który z założenia wymaga przeglądnięcia sporej instrukcji wraz z ogarnięciem klawiszy kontrolnych. Ale od wielkiego dzwonu zdarzały się rozgrywki w mocne tytuły jak choćby amigowy Lotus. Dwójka graczy w studio rywalizowała wówczas na podzielonym ekranie o pierwszeństwo na mecie. Były wiec emocje, dynamika i teksty przed telewizorem w stylu „ja na pewno pojechałbym lepiej”

Desert Strike

oplus_0

Desert Strike – gra która idealnie trafiła w swoje czasy. Jako dzieciak miałem przed oczami  obrazy z dziennika telewizyjnego pokazujące działania amerykańskich wojsk w Iraku. Wśród tony niesamowitego sprzętu przewijał się śmigłowiec bojowy Apache sunący nad płonącymi wrakami czołgów. I chwilę potem wypatruję gdzieś w piśmie Amiga Action kilka screenów pokazujących tą maszynę odpalającą pociski gdzieś nad pustynnymi wydmami. Dalej obrazki przelotu nad zgliszczami bazy i wciąganie na linie jakiegoś pixelowego chłopka, pewnie zaginionego w boju żołnierza. Wiedziałem, że musze to mieć! To był ten jeden z nielicznych przypadków kiedy dało się przeglądnąć nowości w zachodniej prasie bo nasze pismaki jeszcze nie wprowadziły takich działów. Dlatego w przypadku Desert Strike nie kupowałem tytułu w ciemno na giełdzie. Wiedziałem, że płacę za obietnicę strzału adrenaliny przed ekranem. Nie mogło być inaczej przy tak wybornym amigowym tytule

Battle Squadron

„Weź przegraj sobie. Strzelanka jak na automatach” – tak prawdopodobnie powiedział do mnie kumpel pokazując dyskietkę z Battle Squadron. Ten amigowy kosmiczny shooter zajmował tylko jeden nośnik, a dostarczał większej frajdy niż nie jeden bardziej dyskożerny tytuł. Kolorowa grafika, szybka animacja popylająca bez chwili zacięcia w rytm pulsującej elektronicznej muzyki. Miliony wystrzelonych pocisków w kierunku wrogich jednostek, które zalewały ekran morzem eksplozji powodowały, że momentami trudno było w tym bajzlu odnaleźć własny statek. A jak do gry zasiadł kolega to emocje rosły do potęgi. I to wszystko bez konieczności wrzucania żetonów do automatu. Jak za darmo to uczciwa cena.

Bajtkowe anegdoty

Zanim polski rynek prasy dla graczy eksplodował w pierwszej połowie lat 90-tych w kioskach Ruchu dało się dostać tylko dwa pisma z tej dziedziny czyli Bajtka i Komputer. Gier w nich było jak na lekarstwo i te 3-4 strony o elektronicznej rozrywce musiały nam wystarczyć. Dział „Co jest grane” rządził się swoją specyfiką. Opisy bywały zlepkiem przedziwnych przemyśleń redaktorów, przedstawione w nich fabuły miały mało wspólnego z właściwą rozgrywką. Regularnie pojawiała się lista przebojów na podstawie której kupowało się gry na giełdzie, za to bardzo rzadko wrzucano cokolwiek na temat nowości (i tak mocno spóźnionych w stosunku do kapitalistycznego Zachodu). A na wybranych czytelników czekała sława na dzielni w postaci rubryki „Króla i królowej gier”. I o tym wszystkim usłyszycie w nowym odcinku Loading

Zakute rycerskie łby

Knights of the Round. Trochę inna chodzona bijatyka. Nie ma obijania gęb oprychom w ciemnych zaułkach. Są za to miecze, zakuci w zbroje wojacy i rycerze Okrągłego Stołu: Król Artur, Lancelot i ich ziomek Perceval. Ekipa z bojową pieśnią na ustach robi dosłownie jesień średniowiecza żołdakom złego do szpiku kości mrocznego władcy Garibalda. Osobiście wolałem wrzucać żetony do stojącego obok automatu z Tower of Doom bazującym na systemie Dungeons&Dragons, ale parę razy miałem okazję wskoczyć w buty Lancelota. Rozgrywka tradycyjna dla tego gatunku. Najpierw pierzemy się ze zwykłymi żołnierzami, żeby kolejno brać się za bary z ciężkozbrojną piechotą, szalonymi magami i bossami wielkości małej chałupy. W domu nie było okazji w to zagrać chyba że ktoś miał konsolę Super Nintendo (chociaż port był nieco okrojony). Na szczęście tytuł dało się nadrobić na emulatorze CPS-1. Już na spokojnie bez tracenia drobnych w automacie.

Dostawa czasopism

oplus_0

Konkretna dostawa papieru. Jeden z widzów programu Loading sprezentował mi zestaw, który uzupełnił moje zbiory prasy za co bardzo dziękuję. Stare czasopisma są u mnie na liście zakupowych priorytetów i zawsze znajdą u mnie nowy dom 😉 . Szczególnie cieszę się z Gamblerów bo tutaj mam spore braki w numerach. Swego czasu kupowałem każdy numer, ale gdzieś po latach sprzedałem część egzemplarzy zakładając, że akurat do tego pisma już nie wrócę. Coż, błędy młodości…

Wilczym śladem

Wiedźmin 3: Dziki Gon to jeszcze nie retro, ale niedługo będzie pięknym youngtimerem w tej kategorii. W końcu w tym roku mija 10 lat od premiery. Wówczas największa polska produkcja do której powstania przyczyniła się armia ludzi. W nowej książce Zbyszka Jankowskiego „Wilczym Śladem”  można poznać tą historię od kulis, oparta na fabularyzowanych relacjach samych zainteresowanych osób z CD Projekt Red, którzy poświęcili Wieśkowi część swojego zawodowego życia. Za spytki zostali wzięci wszyscy mający realny wpływ na produkcję: reżyser, pisarze tworzący fabułę i questy, graficy scenerii i postaci, animatorzy i programiści. Łącznie 400 stron odpowiedzi na słuszne pytanie „jak powstała gra?”. Przy okazji wpleciono tutaj wspomnienia dotyczące dwóch pierwszych Wieśków.   To bardzo dobra lektura o jednej z najważniejszych polskich gier. Całość elegancko podsumowuje jak ogromnym wyzwaniem było dopięcie całego kodu i wypuszczenie tej krwawicy na rynek. Polecam wszystkim fanom Geralta i spółki. Oby więcej takich historii z naszego lokalnego podwórka.  

Książkę znajdziecie na stronie wydawnictwa Gamebook.pl. Dziękuję autorowi za podesłanie egzemplarza do przeczytania do poduszki