Nie pamiętam kiedy pierwszy raz usłyszałem pojęcie „Sandbox”. Przyjęło się, że tak określa się gry z otwartym światem w którym zamiast pchać fabułę do przodu można zwiedzać wirtualny świat. Dzisiaj w tym worku lądują GTA, Asasyn, Far Cry i masa innych tytułów. A co było kiedyś ? Zaczęło się w 1984 roku od Elite, ale jako aratrowiec nie mogłem sobie w to pograć, co najwyżej pobawiłem się trochę u kolegów. Dorwałem w zamian Mercenary: Escape from Targ z którym przeżyłem chwile miłości i nienawiści. Najpierw totalne rozczarowanie bo nie wiadomo było o co chodzi. Niby fajna grafika 3D, ale oprócz pokręcenia się w kółko nie potrafiłem zrobić nic i szkoda mi było czasu nudzić się przed monitorem skoro mogłem postrzelać w Zybexsie. Później dorwałem jednak opis z giełdy na jakimś marnym ksero, przeczytałem solidną recenzję w „Moje Atari” i dopiero wtedy zaczęła się zabawa. Nagle okazało się, że świat w Mercenary żyje. Jest miasto po którym można swobodnie się poruszać ( z prędkością 3-4 klatek/sek… ), budynki składają się z wektorowych brył więc każdy da się obejrzeć z dowolnej strony, a do niektórych nawet się wchodzi. Nie ma sztywnych etapów, liczby żyć i licznika punktów. Jest za to wolność wyboru – ukradnij pojazd albo go kup, sprzymierz się z jedną frakcją i działaj na szkodę drugiej. Decyzje, decyzje, decyzje. W wieku 12 lat mózg mi po prostu gotował od ilości dostępnych możliwości. I to wszystko zamknięte w 50kB pamięci dzięki jednemu facetowi który napisał tą grę. Pomysłów miał dużo więcej, ale wydawca gonił go terminem. Dlatego swoje wizje otwartego wirtualnego świata realizował później w epoce 16-bitów w Damocles i Dion Crisis. A Mercenary dziś wygląda strasznie, a gra się topornie. Nie mam zdrowia już tego dotykać, chociaż kiedyś to był dla mnie ósmy cud świata.
Więcej o Sandboxach epoki 8/16 bit dowiecie się z naszego nowego odcinka Loadingu.