Zła strona mocy w Star Wars

„To nie tych droidów gier szukacie” – wśród ponad 120 gier ze świata Gwiezdnych Wojen trafiło się trochę crapów. Oto cztery najgorsze z jakimi miałem do czynienia

 Jedi Arena – budzący wyobraźnię tytuł i postać Luke’a z mieczem świetlnym narysowana na okładce sugerowały, że będziemy mieć do czynienia z pojedynkami na miecze świetlne. Zapowiadało się dobrze chociaż mając na uwadze, że docelowa platforma to Atari 2600 warto było zachować czujność. Cała idea gry opiera się na krótkiej scenie treningu Luke’a kiedy parował strzały latającego droida podczas lotu Sokołem w Nowej Nadziei. Fajnie było odegrać ten fragment przez 2 minuty żeby później zastanowić się na co właściwie wydało się pieniądze ? Dwie postacie w widoku z góry wyglądały jakby machały swoim przyrodzeniem broniąc się przed strzałami z krążącej po planszy kuli. Wszystko było do bólu powtarzalne i bez głębszego sensu. Do kosza.

 

 

Death Star Battle – chcesz wziąć udział w bitwie nad Endor i toczyć zaciekłą walkę z siłami Imperium ? Na pewno nie w tej grze bo to prawdopodobnie najnudniejsza produkcja z tego uniwersum. Sokół Milenium krąży przy Gwieździe Śmierci w oczekiwaniu na pojawieniu się przejścia w polu siłowym. Cała „akcja” toczy się na zaledwie połowie ekranu, a jedyne urozmaicenie to pojawiające się od czasu do czasu Tie Fightery jakby od niechcenia strzelające w kierunku naszego statku. Dalej jest etap ze strzelaniem do szarej kuli z migającym punktem w środku – takie luźne odniesienie do ataku na reaktor drugiej „Planety Śmierci” ( jak to tłumaczono we wczesnych wersjach Powrotu Jedi na VHS ). Na szczęście cierpienie zostało ograniczone do posiadaczy ZXa i Atari. Reszta nie musiała się męczyć

 

 

Masters of Teras Kasi – tytuł którego chyba nikt nie umiał poprawnie wypowiedzieć. Na giełdzie mówiło się po prostu „ Daj mi ten nowy szajs z Gwiezdnych Wojen na Pleja”. Bijatyka 1 na 1 jakoś nie pasuje do tego uniwersum szczególnie jeśli mają ze sobą walczyć najlepsi kumple – Han Solo i Chewie. Kto to wymyślił ? Na dodatek była źle zbalansowana, niektóre postacie były zwyczajnie przepakowane a detekcja kolizji leżała i kwiczała. Gniot jakich mało

 

 The Phantom Meance – pierwszy epizod był ciężko strawny podobnie jak gra na nim oparta dostępna na PSXa. Widać, że autorzy tworzyli ją ze skrawków scenariusza który dostali przed premierą filmu bo akcja nie trzyma się kupy. W ogóle niczego się nie trzyma będąc zlepkiem czasem w ogóle niezrozumiałych misji. Kamera wariuje, a nieprecyzyjne sterowanie doprowadza do szewskiej pasji kiedy postać włazi tam gdzie nie trzeba albo próbuje wycelować z broni. Jedyna przyjemność z tej gry to moment kiedy odsprzedajesz ją komuś innemu i kasujesz save z memorki