Film “Top Gun” podobał mi się z dwóch powodów – po pierwsze latały tam fajne samoloty, a po drugie była konkretna scena seksu. Nie lada gratka dla chłopaka w czwartej klasie podstawówki.
Na dziewczyny było jeszcze za wcześnie więc pozostało mi się zająć odrzutowcami. Prawdziwe filmowe wrażenia związane z walką myśliwców pojawiły się koło 1989 roku kiedy mogłem pograć w „Afterburner” od Segi. Szalony lot F-14 nad terytorium wroga i setki samolotów do zestrzelenia. Automat arcade do tej gry był obłędny – siedziało się w kabinie która wibrowała i kręciła się przy wykonywaniu przewrotu maszyną. Konwersje na komputery domowe wypadły tak sobie oprócz wersji na Amigę, której nie brakowało nic oprócz trzęsącej się kabiny. No chociaż mogłem prosić kolegę żeby kopał i szarpał mi stołek.