Pierwszy lot X-wingiem

Musiało minąć sześć lat od kinowej premiery zanim Nowa Nadzieja doczekała się swojej pierwszej komputerowej adaptacji. Ale warto było czekać ponieważ fani wreszcie dostali możliwość wskoczenia do kokpitu X-Winga i na własną rękę zmierzenia się z potęgą Imperium. Tytuł nazwany po prostu Star Wars dostępny na automatach ( z późniejszymi portami na komputery domowe ) okazał się niesamowitym spektaklem trójwymiarowej wektorowej grafiki, muzyki Johna Williamsa i dynamicznej akcji dziejącej się na ekranie. Gra bazowała na finalnych scenach Nowej Nadziei rozgrywających się podczas nalotu na Gwiazdę Śmierci. Trzy etapy obejmujące walkę z myśliwcami TIE, niszczenie dział na powierzchni i wreszcie szalony lot w szybie stacji bojowej były esencją tego co wiązało się z filmem Lucasa. Powiedzmy szczerze – każdy chciał poczuć się jak Luke Skywalker odpalający torpedy w kierunku wąskiego szybu wentylacyjnego, a ta gra dawała te emocje. Zresztą oryginalny automat arcade w wersji tzw. Deluxe przypominająca kokpit gwiezdnego myśliwca z dużym ekranem i solidnymi głośnikami z których dobiegał głośników głos Bena „Use the Force” – coś niesamowitego. Muszę przyznać, że kilka wersji tej gry przeniesionej na 8-bitowce również trzymały  poziom. Chociaż rozgrywka była relatywnie krótka to chęć śrubowania wyników i próby rywalizacji na coraz wyższych poziomach trudności działały jak magnes.

Amiga Action

Przyjechały do mnie stare dobrocie, a konkretnie cztery sztuki brytyjskiego miesięcznika Amiga Action. Za czasów amigowych miałem ze trzy numery, które traktowałem jak świętość. Wyglądały o niebo lepiej od naszych rodzimych czasopism. Z kolejnych stron wylewało się mnóstwo pięknych screenów drukowanych na kredowym papierze, recenzowano nowości zamiast odgrzewanych kotletów, a lista przebojów to był ewenement z podziałem na kilka kategorii ( strategie, przygodówki, sportowe itp. ). Oczywiście istotny był bonus w postaci dołączonych dyskietek z demami gier. Standardowo były to dwie dyskietki po 2-3 demka na każdej, a później wydawca zwiększył ilość do trzech nośników okazjonalnie przy numerach okolicznościowych dając nawet cztery [Czytaj dalej…]

Kroniki krainy Midnight

W nowym numerze Pixela opisuję historię powstania Lords of Midnight. Ta gra to był programistyczny majstersztyk w którym jej autor Mike Singleton zmieścił w 48 kB pamięci ZXa jakieś 4000 lokacji w krainie Midnight co łącznie z 8 widokami każdej z nich dawało 32.000 możliwych „ekranów” do wyświetlenia. I w cały ten fantastyczny świat wrzucił wyraziste postacie tytułowych lordów, którzy wyruszali na mroźną północ gromadząc ze sobą sojuszników żeby pogonić wojska diabolicznego Doomdarka. Wielogodzinna wyprawa przed telewizorem zapewniona i to bez opcji save game. [Czytaj dalej…]

Atlantyda „od kuchni”

W kwietniu pojawi się jeden nadprogramowy odcinek Loadingu w ramach Patronite  Będzie to materiał o tym jak „od kuchni” powstawała jedna z najfajniejszych przygodówek czyli Fate of Atlantis. Nagranie będzie miało inną formę niż dotychczas więc szykuje się kolejna nowość na kanale. Odcinek najpierw powędruje do naszych Patronów i tym razem do wszystkich bez względu na wysokość progu wpłaty. Reszta widzów obejrzy go nieco później. A Ci którzy będą chcieli wcześniej poszukać Atlantydy z Indianą Jonesem mogą zainteresować się wsparciem naszego programu na Patronite  https://patronite.pl/Loading

Tymczasem w pracy

W takich aparatach USG brytyjska firma Voluson instalowała jako bonus grę Fantastic Voyage będącą portem spectrumowej produkcji z 1984 roku. Zapewne po to żeby w przerwie podczas dyżuru lekarz mógł się trochę odprężyć  Akurat w klimacie bo w grze trzeba było leczyć pacjenta zainfekowanego wirusami

Poza granicę możliwości

Lionheart, amigowe cudo. Gra w której oprawa urywała cyce – niesamowita ilość kolorów osiągnięta dzięki różnym programistycznym sztuczkom, paralaksa na kilku planach, tryby skalowani i obracania oraz płynniutka animacja. Do tego klimat czystego fantasy, bohater w odpowiedniej stylówce – włosy do pasa, ciasne gatki i kozaki pędzi ciągle w prawo ( i czasem do góry albo w dół ) albo leci na smoku plującym ognistymi kulami siekając po drodze kolejne zastępy potworów, a wszystko po to żeby odzyskać starożytny artefakt chroniący jego krainę. A przy okazji musi zdjąć klątwę ze swojej narzeczonej zaklętej w kamień. Grało się!

Pra-konwersja

To dziwne coś na zdjęciu to Tempest – jedna z pierwszych konwersji na komputery domowe z 1980 roku, która wylądowała na ZX81. Ponieważ ten prosty sprzęt był zdolny do wyświetlania grafiki tylko w trybie tekstowym to oczywiście gra nie przypominała oryginału. Wektorowe środowisko zostało zastąpione znakami graficznymi gdzie X, W i Z symbolizowały statki kosmiczne i trzeba było naprawdę silnej wyobraźni żeby dotrzeć w tym kosmiczną strzelaninę. W każdym razie szlak został przetarty.