Kupno Amigi

Wakacje’91. Sierpień. Wówczas dostałem swoją własną Amigę 500. Wcześniej przez kilka lat katowałem Atari 800XL i mając już ograne „wszystko” co tylko się dało chciałem położyć swoje łapy na produkcjach, których mój komputer nie miał bo wydawcy zwyczajnie go olali. Długo nudziłem rodziców o C-64 ze stacją dysków bo Amiga wydawała mi się być poza finansowym zasięgiem, a tamten 8-bitowiec miał konkretną bibliotekę tytułów do ogrania. W tym momencie na scenie pojawił się wujek dobra rada, który wybił mi z głowy kupno komputera z upadającej generacji i mocno namawiał na Amigę, którą zresztą sam posiadał. Koniec końców pewnego słonecznego dnia pod koniec wakacji tata dość niespodziewanie przytachał do domu pudło z nowiutkim 16-bitowcem. Jeszcze nie zdążyłem zebrać szczęki z podłogi kiedy za chwilę wrócił z wielkim kartonem w którym znajdował się kolorowy monitor. Całe 14 cali! To był czysty obłęd. Atari które stało na półce obok wyglądało jak relikt minionej epoki. Pamiętam jak dziś kiedy sprintem poleciałem do kolegi po jakieś dyskietki z grami i przyniosłem Operation Wolf oraz Defender of the Crown. Od razu dwie petardy na start kilkuletniej wspaniałej przygody z nowym komputerem. A resztę Sierpnia spędziłem pożytecznie: strzelając do kosmitów, zdobywając zamki, włócząc się po labiryntach, latając myśliwcem i jeżdżąc autostradą na złamanie karku.

Sam w ciemności

Właśnie zapowiedziano nową część Alone in the Dark. Tymczasem w pamięci wciąż mam pierwsze spotkanie z jedynką gdzieś w okolicach 1992 roku na krakowskiej giełdzie pod Elbudem. U jednego z handlarzy gra była uruchomiona na 386SX z czarno białym monitorem co akurat dobrze wpływało na klimat. Widok trójwymiarowej postaci poruszającej się po starej rezydencji był niesamowity, wręcz przełomowy. Szczególnie dla nas kilku amigowców którzy tam staliśmy i patrzeliśmy na to blaszakowe cudo. Niektórzy się wtedy łudzili, że już za moment gra wyjdzie na Przyjaciółkę, ale nic takiego nie miało miejsca. Alone in the Dark zrobił niesamowicie dobrą robotę dla gatunku komputerowych horrorów i w ogóle odpowiednio wpłyną na całą branżę. To jeden z tych kroków milowych które dokonały się w elektronicznej rozrywce. Oby nowa odsłona nie zawiodła

Retro + dzieciaki

Ostatnio pograłem trochę w różne chodzone bijatyki w coopie z młodszym synem (6 lat). Padło na Asterixa, Żółwie Ninja i Avengersów bo to akurat tytułu z komiksową grafiką i przemocą z przymrużeniem oka. Wnioski mam takie: Te gry są cholernie trudne i nic dziwnego, że kiedyś człowiek tracił na nie całe kieszenie żetonów. Niektóre poziomy, a już szczególnie pojedynki z bossami to jakiś absurd. Na ekranie dzieje się tyle i w tak szybkim tempie, że nie sposób prawidłowo zareagować. Jedno złe ustawienie postaci i pół paska życia idzie się kochać. Na szczęście rozgrywka na emulatorze niweluje stres związany z dorzucaniem miedziaków w paszczę automatu. Mój syn nie rozumie sytuacji w której na ekranie pojawił by się napis Game Over bo zabrakłoby żetonów. Dla niego grę należy przejść od początku do końca. Ot tak. Nie ma czegoś takiego jak „liczba żyć”. Zresztą współczesne gry choćby z serii Lego mają podobną konstrukcję. Giniesz? To gra wrzuca cię z powrotem na planszę, w zasadzie bez konsekwencji. Czasem cofnie cię trochę do tyłu i tyle. To z czym kiedyś trzeba było się mierzyć na automatach czy choćby w typowych grach komputerowych czyli z poziomem energii/liczbą istnień dla moich chłopaków i zapewne większości ich rówieśników nie istnieje. Oni po prostu czerpią frajdę z samego faktu grania, a nie walki z systemem

300-tny numer PSX Extreme

W 1997 roku byłem jeszcze zatwardziałym PCtowcem, ale spoglądałem też w stronę konsol, szczególnie że wiele gier wyglądało tam jak na automatach. Jakoś wówczas przypadkiem wpadł mi w ręce trzeci numer czasopisma PSX Extreme i wsiąkłem w temat na dobre. Rok później kupiłem swoje Playstation, chwilowo jeszcze nie przerobione i bez karty pamięci więc w zasadzie grałem bez opamiętanie w różne dema. Przy okazji co miesiąc biegałem do kiosku po nowy numer PE, który stał się moim obowiązkowym zakupem (później dołączyło do tego Neo Plus). I tak samo teraz nawiedzam regularnie punkty z prasą regularnie kupując nowe wydania „Szmatławca”. Nie przegapiłem żadnego egzemplarza i wciąż mam prawie kompletną kolekcję bez dwóch pierwszych numerów. A właśnie ukazał się okrągły numer 300! Piękny jubileusz zwarzywszy, że prasa papierowa ma cholernie pod górkę i kolejne periodyki znikają z rynku. Oby ekipa PE wytrzymała jeszcze trochę bo publicystykę mają naprawdę dobrą, a ja lubię wziąć nowy numer pod pachę i na spokojnie udać się z nim tam gdzie król chadza piechotą

Wakacyjna lista’90

Wakacje to z reguły tradycyjna posucha w wydawaniu nowych gier. Wiedzieli już o tym 32 lata temu w Bajtku pisząc o sezonie ogórkowym. Przy okazji redaktor ponarzekał na nasze lokalne piractwo. Ale umówmy się że nawet gdyby te 8-bitowe oryginały wówczas były to kto by je kupował za worek pieniędzy? Latem 1990 roku na liście przebojów tego miesięcznika królował Aliens czyli tytuł bagatela 4-letni. Tak to wówczas u nas wyglądało. Ludzie głosowali niekoniecznie na nowości, ale na po prostu na gry dobre. Na niższych stopniach podium uplasowały się niezłe Iron Lord  i Nietykalni – jedna z najlepszych filmowych adaptacji na 8/16-bitów. U dołu tabeli jedna Polska (!) produkcja w postaci atarowskiego Robbo. Listę zamykał Red Heat, kolejna gra na podstawie licencji filmowej i jednocześnie kolejny crap, który trafił tam chyba tylko dlatego że na ekranie przewijał się lewy sierpowy Arnolda.

Gran Turismo

Gran Turismo, gra którą kochałem i jednocześnie nienawidziłem. Z jednej strony kapitalna oprawa, wręcz foto-realistyczna z otoczeniem odbijającym się w wypucowanych do blasku furach (efekt mocno oszukany, ale kto się wtedy tym przejmował?), nieprzebrany garaż pełen samochodów przy których dało się pogrzebać i pobawić w domorosłego tunera. Z drugiej ogrom gry mnie przerastał. Konieczność robienia kolejnych licencji i spełniania ich wyśrubowanych wymagań, wyścigi w których konkurencja odjeżdżała jak chciała a jeden mały błąd podczas jazdy niweczył kwadrans precyzyjnego prowadzenia samochodu w ciasnych zakrętach podczas długich rund. I ten cholerny system kolizji przypominający odbijające się od siebie kartonowe pudła. To była szorstka przyjaźń

Lego Atari

Lego wypuszcza kolejną konsolę na rynek. Tym razem będzie to klockowe Atari 2600 w zestawie z klasycznym joystickiem, trzema kartridżami i dioramami nawiązującymi do gier. Wygląda fajnie chociaż oczywiście jest to rzecz dla kolekcjonerów/fanów Lego bo służy tylko do postawienia sobie na półce i podziwiania. Grać się na tym nie da. Co najwyżej można sobie wsadzić kartridż w slot i poruszać przełącznikami. Cena? Całe 1149zł. Nie da się ukryć, że zaporowa.

Szlakiem komputerowych Zapomnianych Krain

W świeżym odcinku Loadingu wyruszam na wycieczkę śladami komputerowych Zapomnianych Krain. W programie przystanki na omówienie takich gier jak Pool of Radiance, Eye of Beholder czy Baldur’s Gate. Będzie też mowa o nawiązaniu do książek i papierowego systemu Dungeon’s’Dragons . Przed obejrzeniem materiału należy zebrać drużynę, a raczej uzbroić się w chipsy i napoje gazowane.

Nośnik

Panował taka zasada żeby przy dyskietkach 5.25 nie dotykać paluchem krążka, trzymać nośnik w kopercie, nie wyginać i nie kłaść blisko głośnika bo się rozmagnesuje i zapisane dane przepadną. Jakoś nie pamiętam żebym mocno trzymał się tych reguł

Amigowe NBA

Zawsze byłem większym fanem wirtualnej piłki kopanej niż tej  do kosza. Z gier piłkarskich wybór maiłem spory szczególnie w przypadku Amigi. Przy koszykówce byłem ograniczony do starego One vs One albo Basketball na Atari gdzie nawet nie dało się zagrać całą drużyną tylko w trybie jeden na jednego. Na Amidze było za to TV Sports Basketball wydane przez Cinemaware, firmę która nadawała filmowy sznyt swoim produkcjom (co widać choćby po Wings albo Defender of Crown). Ich komputerowa koszykówka wyglądała więc jak transmisja telewizyjna wzbogacona o animowane wstawki w trakcie meczu i relacje reporterów. Rozgrywkę pokazano w nietypowy sposób. Zamiast przesuwanego lewo/prawo ekranu jak w większości takich gier to tutaj mecz toczył się w trzech „lokacjach”. Dwa ujęcia na każdą połówkę boiska z koszami oraz jedno ze środkiem boiska gdzie zawodnicy przebiegali w jedną albo drugą stronę. Dynamika meczu była całkiem żwawa, dało się wybierać drużyny spośród znanych klubów, a nad zawodnikami widniały prawdziwe nazwiska. To wszystko zbiegło się z początkiem lat 90-tych i boomem na NBA na naszych podwórkach więc nie dało się przejść obojętnie obok tego tytułu