Pierwsze killery na 32X

Każda premiera nowej konsoli wiąże się z koniecznością wypuszczenia tzw. system-sellerów czyli gier, które pokażą na co stać kolejną generację sprzętu. Przy pojawieniu się Segi 32X Japończycy starali się nie powtórzyć błędu słabych jakościowo gier sprzedawanych podczas premiery Mega-CD.

Najwięcej oczekiwań wiązano z kultowym już Doom’em, produkcją zdolną dźwignąć sprzedaż konsoli. No cóż, w tym wypadku sukces był połowiczny. Wielki pośpiech towarzyszący tworzeniu tej konwersji sprawił, że dręczyły ją różne bugi, nie przygotowano na czas wszystkich etapów, a pole ekranu gry zostało ograniczone żeby utrzymać płynność działania. Na szczęście pozostał klimat i radość czyszczenia kolejnych poziomów z hord przeciwników.

Drugi as w rękawie stanowiło Star Wars Arcade, które wprawdzie nie było nowym tytułem tylko kopią gry z automatów, ale i tak magia uniwersum przyciągała klientów jak magnes. Grało się wybornie głównie za sprawą środowiska 3D w którym za sterami rebelianckich maszyn gracze mogli toczyć kosmiczne bitwy z myśliwcami TIE, gwiezdnymi niszczycielami oraz przeprowadzić widowiskowy atak na Gwiazdę Śmierci. Sega po raz kolejny na premierę proponowała też reedycje swoich starych produkcji chwaląc się przy okazji perfekcyjnymi konwersjami gier z automatów.

Klasyczne Space Harrier, Afterburner czy nieco nowsze Virtua Racing trafiły na 32X w niemal niezmienionej formie. Owszem, wymienione tytuły nosiły etykietę „arcade perfect”, ale powiedzmy szczerze, że po tylu latach od premiery nie robiły już takiego wrażenia jak kiedyś. Czarno na białym było widać jak Sega po raz kolejny mocno traci w oczach klientów. Obiecane ekskluzywne hity nie nadciągały, a zniecierpliwieni gracze kupowali konsole konkurencji. Sega of America próbowała ratować sytuację zapowiadając nowe odsłony Streets of Rage i Sonica co było wierutnym kłamstwem bo takowe gry w ogóle nie powstawały.