Zabójca PC-tów

Jak tam wasze stare PCty? Dały radę uciągnąć Strike Commandera? W momencie premiery w kwietniu 93 roku gra wyglądała obłędnie, ale wymagała też konkretnej konfiguracji żeby móc oglądać te wszystkie graficzne fajerwerki na ekranie. Działo się tam wiele – oznaczenia na samolotach, widoczne podwieszone uzbrojenie, tekstury na modelach, plastyczny teren i miasta, które wreszcie nie wyglądały jak zlepek kilku brył rozrzuconych na szarej płaszczyźnie. To był ten wizualny realizm na który czekało się tyle lat. No pod warunkiem, że nad miastem leciało się nad odpowiedniej wysokości, bo z bliska teren wyglądał jak rozpaćkana breja tekstur. Na deser był jeszcze wirtualny kokpit, który pozwalał na swobodne rozglądanie się po kabinie. Kosmos. Objętość gry? Bagatela 35Mb w czasach kiedy przeciętny PC miał na pokładzie 100Mb twardziela… Oceny 100% w kategorii grafika, dźwięk, miodność w recenzji Secret Service powodowały, że jako amigowiec nie spałem po nocach. Strike Commandera ograłem wreszcie pod koniec 94 roku już jako dumny posiadacz 486DX2. Detale mogłem sobie ustawić na full

30 lat Małpiej Wyspy

Mija 30 lat od premiery Secret of the Monkey Island. Gry w której bohaterem był nieopierzony chłopak Guybrush (imię dostał po nazwie pliku z programu Deluxe Paint), któremu marzyła się kariera nieustraszonego pirata. Już na początku wielkiej przygody zgasił go lokalny zakapior z wyspy Mêlée wróżąc mu co najwyżej karierę konserwatora powierzchni płaskich, cokolwiek to znaczy. Ale młodziak postanowił z zapałem zrealizować swój cel. Po drodze w pojedynkach z piratami używał ciętego języka zamiast szpady, dał się wystrzelić z armaty (dwa razy), kupił przechodzoną łajbę, wynajął leniwą załogę i sprawdzał krzywiznę banana na zagubionej karaibskiej wyspie. Zupełnie przypadkiem znalazł też miłość swojego życia i pogonił do diabła herszta korsarzy Le Chucka (który jak to bywa powrócił w sequelu) . Małpią Wyspę zwiedzałem na Amidze przez jakiś czas grając bez opcji Save Game (serio nie wiedziałem gdzie się robi zapis) więc za każdym odpaleniem programu przechodziłem wszystko od zera. I nie pamiętam żebym się nudził. Do pomocy miałem opisy z TS’a i Computer Studio do których zaglądałem w krytycznych momentach. Naprawdę ponadczasowy tytuł.

Quest for chruch

Dzisiaj pojawiła się informacja o kolejnym (który to już raz?)  crunchu dotyczącym produkcji Cyberpunka 2077. Jako, że gra jest na ostatniej (?) prostej przed premierą to pracownicy „muszą” posiedzieć nad nią nieco więcej niż zakładano co oznacza pracę także w soboty. Złośliwi mówią, że i tak jest nieźle bo skrócili im tydzień pracy z 7 na 6 dni. Piszę o tym bo akurat wczoraj czytałem o historii Sierry, a konkretnie o tworzeniu gry Quest for Glory IV, która jest kojarzona jako najgorszy chrunch w historii tej amerykańskiej firmy. We wspomnieniach pracownicy opisują, że szczerze nienawidzili wtedy swojej pracy bo spędzali w biurze okrągły tydzień, odżywiali się byle czym i spali dosłownie pod biurkami byle dokończyć projekt. Gra miała wyjść w terminie świątecznym czyli największych żniw dla wydawcy. Szef studia Ken Williams nie chciał słyszeć o przesunięciach terminu i nie reagował na żale zespołu. Obiecywał co prawda płatne nadgodziny, ale ludzie i tak się totalnie wypalali albo podupadali na zdrowiu pracując przez wiele tygodni w ostrym stresie. Taki „uroki” tej branży…

Multiplayer

Lotus II na czterech graczy uruchomiony na dwóch zlinkowanych Amigach. Nieśmiertelny tytuł który nie chce się zestarzeć i wciąż można szturchać łokciem kolegę obok żeby wybić go z rytm

Mafia Reamster

Powrót do Lost Heaven. Pierwszą Mafię przyniosłem z giełdy kiedy tylko się tam pojawiła i wsiąkłem bez reszty. Wtedy była to jedna z lepszych historii jakie można było znaleźć w grach komputerowych. Dzisiaj wracam do klasyka w odświeżonej wersji. Fabuła nadal trzyma wysoki poziom, a rozgrywka cieszy jak za dawnych lat. Nie jest to remaster idealny bo sterowanie Tommym potrafi doprowadzić do szału, a tekstury i mniejsze elementy graficzne potrafią się doczytywać w ostatniej chwili (patrz trawa wyrastająca tuż przed pędzącym samochodem). Niezależnie od tego będę się z przyjemnością wspinał po szczeblach mafijnej kariery szczególnie, że nie pamiętam zakończenia. Mogę wiec spokojnie przeżyć tą historię na świeżo

Kumpel do gry

Bruce Lee – kwintesencja kanapowego co-opa. Jeden gracz biega „Brusem” i gasi lampiony, drugi w roli zawodnika Sumo ma do wyboru: przeszkadzać koledze albo chronić go przed atakami zamaskowanego ninja (potocznie nazywani gruby i chudy) Do tego klimat grania po ciemku z zieloną poświatą monitora Unitra i krzykami mamy „Lekcje odrobione?!”

Nowości na VHS

Kilka klasyków do kolekcji VHSów. Są tam min. kopanina z Van Dammem, godnie starzejący się Czerwony Październik, sensacyjniak z Chuckiem Norrisem, wersja reżyserska Łowcy Andoridów (jedna z 6 różnych wersji filmu które można zobaczyć) i niemieckie wydania epizodu V i VI Gwiezdnych Wojen.

Strzelanka

Gra trojga imion – Gryzor/Contra/Roboprotector. Rasowa strzelanina z rodowodem prosto z maszyn arcade. Konwersje na 8-bitowce były siłą rzeczy okrojone wizualnie, ale też dostarczały konkretny wygrzew na ekranie. Nie mniejszą robotę robiła tutaj okładka z postaciami komandosów wzorowanymi na gigantach epoki vhsów. Stąd też z karabinów grzeją Arnold i Sly na tle kosmicznej maszkary wyciągniętej z Obcego.  Wspaniałości!